poniedziałek, 26 marca 2012

HISTORIA ROCKA, rozdział I - Rock and Roll cz. 3

I.3. Uspokojenie
Po pierwszej wielkiej, rock and rollowej fali, przyszedł czas na spuszczenie z tonu. Po ekscesach i bezkompromisowym czadzie pierwszych przedstawicieli nowego nurtu, popularność zaczęli zdobywać wykonawcy spokojniejsi, bardziej ułożeni, ale przy tym także lepsi muzycznie.

The Crickets - The "Chirping" Crickets (1958)
Rzućmy okiem na okładkę. Członkom The Crickets raczej daleko do wizerunku rock and rollowych buntowników, prawda? Garniturki, krawaty - to wszystko kojarzymy raczej z mającą miejsce kilka lat później beatelmanią. I słusznie, bo spółka Lennon/McCartney wielokrotnie przyznawała się do inspiracji grupą The Crickets, nie tylko w sferze image'u.
Założony w 1955 roku przez Buddy'ego Holly'ego zespół grał z początku zwyczajne rockabilly, jednak szybko odnalazł swój własny, rozpoznawalny styl oparty na czystych partiach gitary i zespołowych harmoniach wokalnych. The Crickets wprowadzili do rock and rolla nową jakość - byli perfekcjonistami, rzetelnie dopracowywali swoje kompozycje, przykładali dużą wagę do technicznego warsztatu (co w przypadku ówczesnych artystów nie było wcale regułą), a również jako jedni z pierwszych zaczęli eksperymentować. Buddy Holly jest czasem nazywany (możliwe, że nieco na wyrost) protoplastą rocka progresywnego. Nie da się ukryć, że jego grupa wraz z albumem The "Chriping" Crickets wyznaczyła nowe standardy w muzyce rozrywkowej. Odtąd to nie krzykliwość, ale jakość miała stanowić o kondycji rock and rolla. Wystarczy posłuchać singlowego Oh Boy lub Maybe Baby - są to o wiele bardziej przemyślane i doskonalsze melodycznie piosenki, niż pierwsze hity Presley'a czy Little Richarda. Z kolei nietypową aranżację Not Fade Away można z powodzeniem uznać za prototyp eksperymentów, które Beatlesi wprowadzali do swojej muzyki w drugiej połowie lat 60.
Kariera Buddy'ego Holly'ego zakończyła się niestety jego przedwczesną śmiercią w wypadku samolotowym trzeciego lutego 1959 roku. Był to tzw. "Dzień, w którym umarła muzyka", pierwsza tak dotkliwa strata dla rocka. Wraz z Holly'm zginęli też dwaj inni pionierzy: Ritchie Valens i J. P. Richardson.

Elvis Presley - Elvis is Back! (1960)
Kiedy rock and roll był w pełni rozkwitu, jego sztandarowa postać musiała spełnić obywatelski obowiązek i pójść do wojska. Wielu wieszczyło wtedy Elvisowi koniec kariery, nowi wykonawcy pragnęli zająć jego miejsce, ale Król po dwóch latach powrócił i znów zajął należny mu tron. Słuchając jednak płyty Elvis is Back! łatwo możemy się zorientować, że w czasie jego służby wiele zdążyło się w muzyce zmienić - i zmienił się także sam Elvis.
Chociaż takie piosenki jak Dirty, Dirty Feeling czy Girl Next Door Went A-Waking wciąż brzmią podobnie do nagrań z debiutu, to cała płyta sprawia wrażenie bardziej wyrafinowanej, różnorodnej i też po prostu lżejszej. Większość materiału stanowią ballady, zazwyczaj oparte na brzmieniu pianina i wielogłosów stanowiących tło dla wyczynów wokalnych Króla Rock'N'Rolla (najlepszym przykładem Thrill of Your Love). Mamy tu również trochę bluesa (Like a Baby, Reconsider Baby) oraz nostalgiczny utwór I Will Be home Again, gdzie dużą rolę odgrywa gitara akustyczna. Czasem instrumentarium zostaje wzbogacone o saksofon (Such a Night), a czasem ograniczone do pstrykania i kontrabasu (w bodaj najlepszej i najbardziej oryginalnej piosence na albumie pt. Fever). Tylko gdzie jest gitara elektryczna? Gdzie jest rock and roll?
Rock and roll parł naprzód, stawał się coraz bardziej eklektyczny, a Elvis "wydoroślał" i zaczął przeczesywać inne muzyczne rejony. Takie "dojrzewanie" było później charakterystyczne dla wielu innych rockowych wykonawców.

Prekursorzy rock and rolla w Wielkiej Brytanii również nie grali zbyt gwałtownie, co nie oznacza, że ich muzyka nie była wartościowa. Za początek tradycji tego gatunku na Wyspach należy uznać twórczość wokalisty Cliffa Richarda i akompaniującej mu (a potem występującej oddzielnie jako kwartet instrumentalny) grupy The Shadows. Ich brzmienie charakteryzowało się, podobnie jak w przypadku The Crickets, wykwintnością i technicznym dopracowaniem. Godny uwagi jest zwłaszcza gitarzysta prowadzący - Hank Marvin, będący jednym z najbardziej wpływowych "wioślarzy" w dziejach. Jego niesamowicie melodyjny sposób grania (z wykorzystaniem przestrzennego pogłosu) był inspirujący dla tak wybitnych artystów jak Eric Clapton (m.in. Cream), David Gilmour (Pink Floyd) czy Mark Knopfler (Dire Straits)*. Z kolei John Lennon powiedział kiedyś, że przed Cliffem i The Shadows nie było w brytyjskiej muzyce niczego wartego słuchania. Wracając więc do 1960 roku, zanurzmy się w westernowym klimacie pierwszego, wielkiego przeboju "Cieni". Naprawdę warto.


Na koniec podróży po prehistorii muzyki rockowej, wypada przyjrzeć się wokaliście, trochę dzisiaj niedocenianemu, który wywarł na nią niebagatelny wpływ. Mowa o Jamesie Brownie.

James Brown - Live at the Apollo (1963)
Dlaczego niedocenianemu? Bo kto dziś mówi o Brownie jako o prekursorze rockowego śpiewania, rockowej ekspresji i rockowego krzyku? Kto zna jakąś inną jego piosenkę niż I Got You (I Feel Good)? Kto słucha jego płyt (wydał ich ponad 50)? Oczywiście Brown to przede wszystkim ojciec soulu i dziadek funku, ale przecież oba te gatunki wywodzą się z tego samego źródła, co rock - z rhythm & bluesa. I wszystkie bardzo dużo czerpią z dorobku Browna.
W czasie słuchania koncertu, który on i jego zespół zagrali w Teatrze Apollo na Harlemie czterdzieści lat temu, dosłownie opada szczęka. Od samego początku bombarduje nas sekcja dęta, a zaraz po niej zjawia się jeden z największych wokali wszechczasów. Atakują nas prosto w oczy żywiołowymi utworami I'll Go Crazy i Think, przeplatając je soulowymi Try Me, I Don't Mind oraz Lost Someone - utworem trwającym ponad dziesięć minut, pełnym wokalnych improwizacji ("I feel so good, i wanna scream!") i entuzjastycznych reakcji publiczności (zapowiedź tego, co miało się dziać później na koncertach Wielkiej Czwórki z Liverpoolu). Wszystko jest grane z piorunującą werwą. Słychać, że cały zespół, nie tylko frontman, daje z siebie wszystko i wyciska ostatnie poty.
Ten żywiołowy występ zainspirował protopunkową grupę MC5 do nagrania swojego przełomowego albumu Kick Out the Jams. James Brown spopularyzował też trend łączenia na koncertach kilku piosenek w jedną - w Medley usłyszymy osiem utworów, a między nimi największy przebój początku jego kariery pt. Please, Please, Please. I to właśnie jego proponuję teraz posłuchać:


Dobrze mieć czasem poczucie humoru.

* - Zdaję sobie sprawę, że podawane w nawiasach nazwy zespołów są dla niektórych Czytelników oczywiste, ale pamiętajmy, iż nie dla wszystkich.

Główne źródła informacji:
T. Rusinek, Historia muzyki na świecie, [Online], Protokół dostępu [cop. 2001].
1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej, pod. red. R. Dimery'ego, tłum. M. Bugajska, J. Topolska, J. Wiśniowski, [cop. 2005].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz