niedziela, 12 lutego 2012

HISTORIA ROCKA, rozdział I - Rock and Roll cz. 2

I.2. Afrykańska energia
Wraz z powstaniem rock and rolla zaczęła się też zmieniać mentalność Amerykanów. Biali zaczęli kupować płyty czarnych wykonawców, czarni zaczęli grać dla białych; otwierały się oczy i uszy, powstawała przestrzeń dla rasowej tolerancji. "Czarna" muzyka miała wywrzeć olbrzymi wpływ na rozwój rocka. To czarnoskórzy wymyślili bluesa i to czarnoskórzy byli później najwybitniejszymi konkurentami Presley'a. Kto wie, czy nie byli od niego lepsi - często sami komponowali, sami sobie akompaniowali i niejednokrotnie tworzyli bardziej wizjonerską sztukę niż ówczesny idol nastolatków.

Little Richard - Here's Little Richard (1957)
W przypadku tej płyty okładka mówi chyba sama za siebie - czysty żywioł. Możliwe, że jest to pierwszy, prawdziwie rock and rollowy album. Nie ma tu miejsca na chwilę wytchnienia. Kawałki następują jeden po drugim niczym kolejne salwy z karabinu. Każdy z nich niesie potężną dawkę wykrzyczanych wokaliz, zadziornych dęciaków i galopującego fortepianu.
Little Richard, kreowany na drugiego Elvisa, okazał się o wiele ambitniejszym artystą. Jego głośne i bezkompromisowe Tutti Frutti było tak dobre, że doczekało się wykonania przez samego Króla Rock'N'Rolla. Richard był też prekursorem zarówno hard rocka jak i soulu; inspirował między innymi Jamesa Browna, Boba Dylana i Michaela Jacksona, a słynna fraza "She's got it" z jego utworu o takim samym tytule była z kolei wykorzystana przez Shocking Blue w międzynarodowym przeboju Venus. Nie da się ukryć, że sposób śpiewania tego amerykańskiego muzyka wyznaczył standardy dla rockowego wrzasku na blisko pięć dziesięcioleci. Słuchając takich piosenek jak Ready Teddy czy Long Tall Sally aż dziw bierze, że nagrano je w drugiej połowie lat 50. Tak jak pisałem wcześniej - czysty żywioł.

A teraz przekonajmy się, że AC/DC i Jimi Hendrix nie wzięli się znikąd:



Chuck Berry - Chuck Berry Is on Top (1959)
Mówi się, że Chuck Berry był lepszym kompozytorem niż wykonawcą. Nie zgadzam się z tym. Wolę raczej wspierać opinię, że Chuck Berry > Chuck Norris. To on wyznaczył kierunek, w którym miała pójść muzyka gitarowa. Był prekursorem późniejszych wiosłowych gigantów, takich jak Clapton, Hendrix czy Beck. Berry był też twórcą wielu gitarowych zagrywek, które następne pokolenia powtarzały w nieskończoność. Ten album to wspaniała wizytówka pierwszych lat jego muzycznej działalności - pełnej rock and rollowej energii i przebojowości. Możemy tu usłyszeć takie klasyki jak coverowany później przez Beatlesów, a zamieszczony wyżej Roll Over Beethoven, przełomowy Maybellene i najbardziej znany Johnny B. Goode, który współczesnemu odbiorcy nieodparcie kojarzy się ze spolszczoną wersją wykonywaną przez kabaret Ani Mru Mru. Ogółem, jest to bardzo smaczny kąsek muzyki.

Bo Diddley - Go Bo Diddley (1959)
Wraz z Berry'm, gitarową rewolucję wszczynał także inny czarnoskóry muzyk - Bo Diddley. Miejsca w historii nie zapewniły mu jednak ani przeboje (których nie miał zresztą wcale tak mało), ani dynamizm kompozycji, ale wyjątkowa innowacyjność jego gry. Był jednym z pierwszych, którzy zaczęli przetwarzać dźwięk gitary elektrycznej przez wszelkiej maści efekty. Na płycie z 1959 roku, Diddley osiągnął niesamowicie oryginalne brzmienie przepuszczając swojego Gibsona przez flanger - efekt uzyskiwany przez nadawanie lekko zmodulowanego i opóźnionego sygnału na oryginalny sygnał z instrumentu (wikipedia). Najlepiej ukazuje to, jak sama nazwa wskazuje, utwór Bo's Guitar, będący w istocie gitarową solówką trwającą dwie i pół minuty. Była to ewidentna zapowiedź rocka psychodelicznego ery hipisów. Z kolei wstęp do The Clock Strikes Twelwe był inspiracją dla wielu hard rockowych riffów, między tych, które wyszły spod palców Jimmy'ego Page'a.

Ray Charles - The Genius of Ray Charles (1959)
Na koniec przyszedł czas na prawdziwego geniusza epoki. Ray Charles - wokalista, pianista i saksofonista, jest słusznie uważany za jedną z najważniejszych postaci w historii muzyki rozrywkowej. Chociaż nie nagrał zbyt wielu wybitnych albumów, jego wpływ na późniejsze gatunki jest wprost nieoceniony. Łatwiej byłoby wymienić te, których nie zainspirował, niż te, których był prekursorem. Ukształtował rhythm and bluesa, był ojcem soulu, idolem późniejszych rockmanów, odświeżył country, a sam siebie nazywał po prostu artystą rock and rollowym.
Tak wpływowy muzyk nie miał łatwego życia. Oślepł w wieku 7 lat, przez co wiele razy go oszukano. Bardzo szybko stracił też brata i rodziców. Ray zawsze występował w ciemnych okularach - siedząc za swym fortepianem wyśpiewywał piosenki z energią, ale też czułością. Jego wszechstronność doskonale obrazuje album The Genius of Ray Charles. Pierwsza połowa to żywe i głośne utwory rhythm and bluesowe, druga zaś prezentuje łagodniejszą odsłonę Charlesa - ballady wzbogacone akompaniamentem orkiestry smyczkowej. W otwierającym płytę Let the Good Times Roll możemy usłyszeć nieposkromione wokalizy, które tak bardzo będą się później kojarzyć z muzyką rockową. Lecz to nie czadem stoi ta płyta, lecz unikalnym połączeniem rozbujanego dęciakami R&B, nastrojowego jazzu i pięknych melodii.

A jako, że powoli kończymy podróż po latach 50., warto wspomnieć jeszcze o najbardziej rock and rollowej artystce tamtych czasów - Brendzie Lee. Posłuchajcie piosenki, którą wykonała w wieku dwunastu lat:



Elvis może się schować.


Główne źródła informacji:
T. Rusinek, Historia muzyki na świecie, [Online], Protokół dostępu [cop. 2001].
1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej, pod. red. R. Dimery'ego, tłum. M. Bugajska, J. Topolska, J. Wiśniowski, [cop. 2005].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz