poniedziałek, 26 marca 2012

HISTORIA ROCKA, rozdział II - Brytyjska inwazja cz. 1

II.1. Zbrojenia

This is our first hit in England (...)
The song we like to play for you now...
The song called...




W tym momencie moglibyśmy zakończyć pisanie o muzyce rockowej. Nie dlatego, że pierwszy brytyjski hit Beatlesów był lepszy od wszystkiego wcześniej i wszystkiego potem. Nie dlatego, że był najbardziej przełomową piosenką w dziejach. Nie dlatego, że już nie chce mi się o tym pisać. Należałoby zaprzestać dlatego, że żaden utwór nie wstrząsnął światem (nie tylko muzycznym) tak bardzo jak debiutancki singiel czwórki z Liverpoolu. To było jak uderzenie obuchem w głowę, jak grom z jasnego nieba. Oto trwający w uśpieniu rock and roll dostał zawału serca, upadł i oddał swoje miejsce nowej muzyce i nowym czasom, już nigdy nie wracając do dawnej świetności.
Energiczne nagrania Elvisa Presley'a czy nawet niekontrolowane wybuchy ekspresji Little Richarda były ledwie zapowiedzią prawdziwego uderzenia, po którym kostki domino zaczęły spadać jedna po drugiej. Nie jestem w stanie pisać o The Beatles. Słuchałem ich, kiedy byłem dzieckiem, moja mama słuchała ich, kiedy była dzieckiem, Wasi rodzice ich słuchają, Wy ich słuchacie... A i tak nie uda nam się zrozumieć, w czym tkwi fenomen tej ponadczasowej grupy - zostaje nam tylko muzyka. I nie chodzi tu o jakieś bezkrytyczne klękanie i ubóstwianie tych czterech, bądź co bądź, zwyczajnych facetów (w dalszych częściach "Historii rocka" będę starał się nieco złagodzić nadmierną niekiedy cześć, jaką darzona jest ich twórczość). Chodzi raczej o nieumiejętność wyjaśnienia faktu, że zespół znikąd, niedoceniany, grający w małych klubach, po wydaniu jednej (skądinąd genialnej) piosenki, staje się nagle symbolem popkultury jako takiej. Na koncertach fanki i fani doprowadzają się do stanu histerii, single okupują niemalże całą pierwszą dziesiątkę list przebojów, a sprawcy tego zamieszania dopiero się rozkręcają; mają jeszcze skomponować całą armię przebojów i zainspirować większość głównych nurtów muzyki rockowej, które istnieją do dziś. Nie będę starał się objąć tematu, bo mi się nie uda. Poczytajcie sobie w Internecie, poszukajcie, a ja zostawiam Was z muzyką:



Widzicie ten obłęd? Ta muzyka zawierała albo treści podprogowe oddziałujące na podświadomość, albo była tak przełomowa, że ludzie nie wiedzieli, jak na nią reagować. Co ciekawe, odpowiedź i tym razem leży gdzieś po środku. Chociaż The Beatles na początku swej kariery w back-masking się raczej nie bawili, to komponowali piosenki do bólu przebojowe i nawet dzisiaj nie sposób odmówić im uroku (jest to jakaś forma działania na psychikę, lecz jak najbardziej pozytywna). Przyznamy natomiast, że po pięćdziesięciu latach od ich wydania, nie popadamy w aż tak nieokiełznane szaleństwo jak ówcześni słuchacze. Co zaś się tyczy przełomowości muzyki Beatlesów - była to raczej domena ich późniejszych dzieł. Na początku swojej kariery stylistyka, w której się poruszali, nie była żadnym novum. By się o tym przekonać, wystarczy posłuchać nagrań innych kapel powstających wtedy na Wyspach, jak choćby The Hollies, Herman's Hermits czy The Dave Clark Five:



Dlaczego więc próbę czasu przetrwała tylko czwórka z Liverpoolu? Odpowiedź jest prosta: inni mieli świetne hity - Beatlesi mieli świetne całe albumy. W 1963 roku, kiedy zaczęła się formować fala brytyjskiego rocka (tzw. Brytyjska inwazja), nasi bohaterowie wydali dwa krążki, z których oba można śmiało wpisać do bezwzględnej klasyki muzyki rozrywkowej.

The Beatles - Please Please Me (1963)

Love, love me do,
You know I love you,
I'll always be true,
So please love me do.


Właściwie, to takie wersy mogą nas dzisiaj śmieszyć. Niby proste, naiwne i biesiadne. Harmonijka gra, refren się powtarza, tacy tam śpiewają na głosy... No i melodia leci nam cały dzień po głowie.
Jest jakiś nieodparty urok we wczesnych przebojach Beatlesów, który nie pozwala nam słuchać ich z pobłażliwością. Chociaż z jednej strony dziwi nas prostota, z drugiej zdumiewa doskonałość aranżacji. Tu nie ma niepotrzebnych lub przypadkowych dźwięków. Posłuchajcie sobie Love Me Do uważnie i zwróćcie uwagę na genialną współpracę stopy z basem. I jeszcze na harmonijkę - niby ogniskową, a przecież idealnie pasującą do całości. Tak jest z każdą piosenką skomponowaną przez spółkę Lennon/McCartney, których osiem znajdziemy na albumie. Część z nich brzmi już dzisiaj trochę staroświecko (Ask Me Why, Misery), ale wszystkie zawierają niespotykaną gdzie indziej dawkę pięknych melodii. Z tych mniej znanych na uwagę zasługuje najbardziej There's a Place z zaskakującym bridge'em po środku. A to przecież nie koniec - mamy tu jeszcze pomysłowo zagrane covery, takie jak: wykrzyczany przez Lennona (w czasie przeziębienia) Twist and Shout czy zadziorny (w którym dla odmiany śpiewa perkusista - Ringo Starr) Boys. Warto dodać, że nagranie tej przełomowej płyty zajęło zespołowi jeden dzień, a ściślej - dziesięć godzin.

The Beatles - With the Beatles (1963)
Nagrana niedługo potem następczyni debiutu nie zawiodła oczekiwań rozszalałych fanów. Chociaż nie zawierała żadnego singla, sprzedawała się nawet lepiej niż Please Please Me, a pochodzący z niej utwór All My Loving wszedł do ścisłego kanonu nieśmiertelnych piosenek Beatlesów.
With the Beatles to album równiejszy i bardziej wyważony od swojego poprzednika, cały utrzymany w podobnym klimacie, z taką samą ilością piosenek autorskich (8) i coverów (6). Nie ma w nim natomiast tyle świeżości i czadu (ale spokojnie, jesteśmy na poziomie, którego większość wykonawców i tak nigdy nie osiągnęło, ani nie osiągnie).
Spółka Lennon/McCartney dała się tu popisać także swemu nieco młodszemu koledze George'owi Harrisonowi, który skomponował piosenkę Don't Bother Me. Z kolei Ringo Starr po raz kolejny otrzymał wokalny angaż - śpiewa autorski utwór zespołu I Wanna Be Your Man, wykonywany w tym czasie również przez Rolling Stones'ów (The Beatles stworzyli ten utwór specjalnie dla kolegów po fachu). Jeśli chodzi o covery, warto wsłuchać się w przeróbkę Roll Over Beethoven Chucka Berry'ego i Money (That's What I Want). Oba te standardy rock and rolla - wykonywane przez czwórkę z Liverpoolu - są hołdem dla ich bezpośrednich poprzedników.
Nie wdając się w niemający głębszego sensu opis pozostałych wspaniałych piosenek, odsyłam do muzyki. O Beatlesach można pisać i pisać, a przecież i tak najbardziej istotne są tu same dźwięki, które każdy szanujący się meloman powinien znać.


Główne źródła informacji:
T. Rusinek, Historia muzyki na świecie, [Online], Protokół dostępu [cop. 2001].
1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej, pod. red. R. Dimery'ego, tłum. M. Bugajska, J. Topolska, J. Wiśniowski, [cop. 2005].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz