poniedziałek, 11 października 2010

85. M83 – Saturdays=Youth (2008)

Zacznę od tego, że pominąłem pozycje 86. i 87., z tego powodu, że nie znam się na gatunkach, które prezentują. Warte są one jednak przytoczenia, bo może ktoś chciałby się w nie zagłębić:

86. Akufen - My Way (2002)
87. Q-Tip - The Renaissance (2008)

A teraz przejdźmy do naszego M83, tak gloryfikowanego w jednej z poprzednich recenzji. To co zachwycało na drugim albumie francuzów to uchwycenie unikalnego klimatu (co na dekadę zerową było ewenementem), przekazanie głębokich treści bez użycia słów oraz nowatorstwo nagrań. Impresjonistyczne barwy, duch w mechanicznych instrumentach - niczego takiego już tu nie znajdziemy. Ocenianie Saturdays=Youth wyżej niż doskonałego Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts jest zdecydowanie niesmaczne i niestosowne. Apeluję więc do portalu sreenagers: więcej takich rzeczy proszę nie robić!

Z nieznanych powodów duet M83 stał się projektem solowym. Anthony Gonzales został opuszczony przez swojego kumpla Nicolasa Fromageau. Nie zniechęcił się jednak i zarejestrował do dziś jeszcze trzy albumy pod starym szyldem. Saturdays=Youth jawi się jako rzecz kompletnie bez pomysłu. Otwierający Dead Cities... utwór Birds od razu zapowiadał niesamowite przeżycie, był wejściem do pięknego świata. Tutaj otwieracz o nazwie You, Appearing jest całkiem ładny, ale to tyle. Dalej jest niestety gorzej. Gonzales zdecydował poszerzyć swoją twórczość o wokal. Posunięcie jest samo w sobie chwalebne, w końcu nie można się na zawsze zamykać w syntezatorowym więzieniu. Jednak głos mający urozmaicać muzykę, trywializuje ją. Niech za przykład posłuży przebojowy Kim & Jessie, który do poprzedniej twórczości grupy ma się nijak. Na domiar złego, utwór ten zdaje się zapożyczać styl od duńskiej grupy Mew. Mogłoby to świadczyć oczywiście o szacunku dla tej grupy, gdyby nie to, że większość kawałków na płycie to próba kopiowania innych artystów. Najbardziej rażące przykłady to Skin of the Night i Up! (ze wskazaniem na ten drugi) - równie bezczelnej podróbki głosu i muzyki Kate Bush chyba jeszcze na świecie nie było. "Epickość" pierwszego z wymienionych mogłaby się podobać, gdyby nie oczywiste skojarzenia z klimatem Hounds of Love zasłużonej angielki (posłuchajcie sobie takiego Mother Stands for Comfort). Z kolei Up! jest już kompletnie kpiną w żywe oczy. Nawet nie chce mi się wymieniać, do których utworów Kate Bush jest podobny, bo musiałbym chyba wymienić wszystkie. Nie warty komentarza jest także Couleurs - zżynka z Enjoy the Silence Depeszów. I jeszcze Graveyard Girl - patrz: City Life grupy Camel.

Co z tego, że inspiracje w następnych utworach są bardziej zakryte, skoro same w sobie prezentują raczej średni poziom w porównaniu z poprzednimi dokonaniami M83? Gonzalesowi ewidentnie zabrakło weny. Może z powodu odejścia kolegi, a może po prostu już się wypalił. Jeżeli to ma tak wyglądać, życzę francuskiej tej grupie, aby Anthony także z niej odszedł. Dziękuję za muzykę, słuchał nie będę, wolę oryginały.

(3/10)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz