środa, 1 września 2010

100. The Tough Alliance – A New Chance (2007)


Przychodzi mi więc zacząć od recenzji płyty projektu, który, jak się okazuje, rozpadł się w zeszłym roku i nie jest to raczej chwilowe zawieszenie działalności. Pragnę na wstępie zaznaczyć, że nie znam poprzednich nagrań Henninga Fürsta i Erica Berglunda, a duet ten wydał łącznie trzy krążki przez osiem lat swojej działalności. Czy warto sięgać po poprzednie - nie wiem. Wiem jednak, że A New Chance to kawał dobrej muzyki. O wiele lepszej niż się spodziewałem.

Nie wiem, jak wy, ale kiedy ja słyszę "electropop" uciekam co najmniej na kilometr. Wiadomo, łupanka "umc, umc", a jakiś przetworzony i wygładzony wokal śpiewa nam "Yeah, I love you, baby"... Nie, nic z tych rzeczy. Nie w przypadku The Tough Alliance, którzy zaskoczyli mnie tym, że nowoczesny pop nie tylko może być zjadliwy, ale może się nawet podobać. Dużo daje tej płycie jej długość - trwa niewiele ponad trzydzieści minut. Wiecie dlaczego ludzie nie kupują płyt, poza tym, że są drogie? Odstraszają ich siedemdziesięciominutowe dłużyzny, przez co wolą ściągnąć sobie mp3 i słuchać tylko tych kawałków, które im się podobają. Bo nie oszukujmy się, tylko nieliczni potrafią nagrać długi album, który można przesłuchać jednym tchem. Zapewne moja ocena A New Chance byłaby zdecydowanie niższa, gdyby panowie z The Tough Alliance umieścili na niej więcej kawałków niż osiem.

Właściwie można by opisać każdy utwór z osobna, bo choć są utrzymane w podobnej stylistyce, to każdy coś tam wyróżnia. Myślę jednak, że nie ma potrzeby specjalnie się rozpisywać. Jeśli chcesz posłuchać trochę ambitniejszego popu i nużą Cię listy przebojów, to ten album jest właśnie dla Ciebie. Może sobie grać gdzieś tam w tle, nie będzie przeszkadzał i dostarczy z pewnością miłych chwil. Każdy kawałek zawiera świetne, miłe dla ucha melodie, które na szczęście nie rażą banałem. I czy to będzie otwierający całość Something Special, chwytliwy First Class Riot, czy lekko reggae'owy Looking For Gold, każda piosenka gwarantuje ciekawą, elektroniczną aranżację, zdecydowanie inteligentniejszą niż wszelkie "umc, umc".

Warto wspomnieć o łagodnym śpiewie, który będzie nam towarzyszył przez większość czasu słuchania płyty. Miło też, że płyta nie jest w całości elektroniczna i często za podstawę utworów robi pianino. Ciekawym urozmaiceniem są typowo arabskie zaśpiewy na początku i na końcu płyty i choć nie mają żadnego związku z całością, zamykają swoistą klamrą te osiem przyjemnych kawałków.

(6/10) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz