piątek, 3 września 2010

96. Les Savy Fav – Rome (Written Upside Down) EP (2000)

No dobra, przyznam się, że nie lubię punka. Całą rewolucję roku 1977 uważam za najbardziej katastrofalne wydarzenie w historii muzyki współczesnej. Uznaję to za wielki krok wstecz i zdecydowany regres, którego przecież nie musiałoby być, gdyby nie wylansowanie zespołu Sex Pistols. Kiedyś mój starszy znajomy, dobrze orientujący się w muzyce (w ogóle), powiedział do mnie: "Bo chyba nie ma wykonawcy, który osiągnął sukces, a w ogóle nie umiał grać". Ja mu na to: "Jest taki jeden zespół - Sex Pistols". Nie pamiętam jak dalej potoczyła się ta rozmowa, ale chyba ten cytat wiele mówi o tym, co myślę o tej grupie i o tym gatunku muzycznym.

Ale nie powiecie mi, ze daleko odbiegam od prawdy. Punkowcy to byli zbuntowani, sfrustrowani młodzieńcy, którzy zapragnęli wszystko f*cknąć i zrobić niezły rozpierdziel na instrumentach, bo coś tam słyszeli o Sex Pistols. Jedyny problem był taki, że oni (w większości) po prostu nie umieli grać. Z czasem kiedy rewolucja ucichła, pojawiło się trochę punkowych wykonawców znających nuty (!) i punk przestał być punkiem. Choć w obecnej postaci też jest dla mnie niestrawny (te wszystkie odmiany: pop punk, hardcore punk, emo punk...).

Postaram się jednak tę EPkę ocenić w miarę obiektywnie, nie zważając uwagi na własne preferencje muzyczne. W końcu panowie z Les Savy Fav dokonali podobno rewolucji, ponieważ połączyli post punk i indie z elektroniką. Na tej zasadzie każdy pomysł można by nazwać rewolucją, ale niech im tam będzie, cieszmy się. W tym problem, że tej elektroniki za dużo tu nie słychać. To we wstępie I.C. Timer i gdzieś tam przy końcu, we fragmentach tytułowego Rome... Elementy elektroniczne w szerszym zastosowaniu występują właściwie tylko w In These Woods. Jeśli to wystarczyło aby zmienić bieg historii - ok, bo ja się przecież nie znam na nowej muzyce.

Czym jest taki otwieracz jak I.C. Timer? Zwykłą, w dodatku kiepską, indie punkową piosenką, w której co jakiś czas pojawiają się komputerowe dźwięki. Całkiem ładnie wkomponowane, nie powiem. Podobnie ma się rzecz z piosenkami od numeru trzy do numeru piątego. Taki tam nieŻal rock (nie będziecie żałować, że tego nie słuchaliście). Trzeba jednak przyznać, że pod numerem drugim trafiło się urozmaicenie, czyli Asleepers Union. Zaczyna się spokojnie, główną rolę przejmuje bas, gitara dogrywa pojedyncze dźwięki. Z czasem muzyka bardziej się ożywia i wchodzi motyw w metrum 7/8, co świadczy o tym, że wioślarze z Les Savy Fav naprawdę więdzą, co grają. Nie można jednak tego powiedzieć o pałkerze, który ewidentnie nie czuje tego rytmu (stopa, werbel, stopa, werbel, stopa, werbel, przerwa... to jest granie na perkusji?), ani o wokaliście, który śpiewać po prostu nie umie. Mnóstwo fałszów, mało melodii, wszędzie tylko skandowanie. Chciałbym, ale napradę nie potrafię tego słuchać.

Jak widać, nie przekonałem się do zmian zachodzących w punku, ani do punku w ogóle. Jeśli jednak lubicie ten nurt, to może Les Savy Fav do was trafi? W końcu jakąś wartość sobą prezentują. Taką trójkową.

(3/10)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz