piątek, 3 września 2010

97. Antony & The Johnsons – I Am A Bird Now (2005)

Zdarzyło się Wam, że kiedy pierwszy raz słuchaliście jakiegoś albumu, byliście nim zachwyceni, lecz kolejne przesłuchania ujawniły, że tak naprawdę wcale nie jest taki świetny? Na pewno. Dokładnie tak miałem z I am a Bird Now.

Antony Hegarty to barwna postać. Obdarzony niesamowicie oryginalnym głosem i bezdyskusyjną charyzmą zyskał uznanie Lou Reeda, który najpierw zatrudnił go do swojego projektu, a potem pomógł mu w wydaniu tej płyty. Mając zaplecze człowieka-legendy i wielu innych ludzi z branży (dość wymienić Boy'a George'a), można by mówić, że szum medialny wokół siebie miał zapewniony. Nie ulega jednak wątpliwości, iż sam zainteresowany to artysta obdarzony talentem do pisania pięknych melodii i tekstów... Powiedzmy, że nietypowych.

Antony jest transseksualistą. Ale odstawmy wszelkie uprzedzenia na bok, przynajmniej na razie. Jak już mówiłem, po pierwszym przesłuchaniu zachwyciłem się tą muzyką. Tym unikatowym i wibrującym wokalem (choć czasem przypominającym Elvisa), którego ekspresja po prostu wzrusza. Tymi łagodnymi, ale trafnymi aranżacjami bez niepotrzebnych ozdobników (na pierwszym planie pianino, poza tym perkusja, czasem smyczki i gitary, ale tylko gdzieś tam w tle). Siedziałem i nie mogłem uwierzyć, że takie coś powstało w ostatnich latach. "Przecież takie płyty nagrywało się czterdzieści lat temu!" - myślałem.
Oj, nie takie, nie takie.

Okazuje się, że płyta nie oferuje nic ponad łagodne balladowanie. Nawet jeśli jest szczere i płynie od serca, to nie da się uniknąć nudnawej atmosfery smęcenia. To nie jest jeden z tych wielkich albumów tamtych lat (choć brzmi podobnie), tylko trochę inaczej wykonana, ale jednak, poezja śpiewana. I żeby nie było - to nie jest zarzut. Tylko, że gdyby odebrać tej muzyce niespotykany wokal, nie znaleźlibyśmy w niej niczego szczególnego. Sprawę ratuje gościnny udział wspomnianego Lou Reeda, który gra tylko w jednym kawałku, ale różniącym się od reszty, bo soulującym Fistful of Love i recytuje wiersz na początku tegoż (ostatnio lider Velvet Underground wziął się za poezję - a propos, ktoś oglądał "Stypę z okazji XXX-lecia Solidarności"?).

Ogółem rzecz biorąc, jest pięknie, spokojnie, czasem wzniośle (For Today I am a Boy, Bird Guhl), ale szybko się to wszystko nudzi. Można zatrzymać się na chwilę przy tekstach, w których Antony opisuje swoje wewnętrzne rozdarcie między dwiema płciami (One day I'll grow up, I'll be a beautiful woman / One day I'll grow up, I'll be a beautiful girl / But for today I am a child, for today I am a boy). Cóż, ciekawe, ale to trochę odbiera radość ze słuchania tej dobrej przecież muzyki. Płakał jednak nie będę, bo to nie jest muzyka, do której często się wraca. Raczej taka na jedno przesłuchanie w jakiś zimny wieczór.

(6/10)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz