czwartek, 2 września 2010

98. Lightning Bolt – Wonderful Rainbow (2003)

Także tego...

Można się łapać za głowę, uciekać, niszczyć głośniki, krzyczeć: "Jakie to jest popieprzone!". Można zatykać uszy, wymiotować, pragnąć z krążka cd zrobić złom, jaki widzimy na okładce... Tak, okładka tej płyty jest adekwatna do jej zawartości. Rzadko zdarza się, aby frontalny obrazek tak idealnie opisywał muzykę. Bo jeśli patrzymy (tutaj: słuchamy) nieuważnie, stereotypowo, to będzie to tylko złom, który nie nadaje się do niczego. Jeśli jednak otworzymy się, spojrzymy w górę, to pojawi się najprawdziwsza tęcza. Wspaniała tęcza.

I właściwie tutaj można by tę recenzję zakończyć i niech mówi do nas sama fonia. Nie mogę się jednak powstrzymać przed dokładniejszym zagłębieniem się w analizę tych dźwięków. Otóż duet występujący pod nazwą Lightning Bolt jest żywym argumentem przeciw tezie, że wszystko w muzyce zostało już powiedziane. Otóż nie! Nawet w obrębie tak minimalistycznego składu (bas, perkusja) pozostały jeszcze przez nikogo niezmierzone tereny. Już od pierwszych sekund Wonderful Rainbow słychać, że mamy do czynienia z czymś nowym i odkrywczym. Przesterowany bas - niby nic nowego. Brian Gibson proponuje jednak grę zdecydowanie nowatorską, a bas w jego rękach pełni jednocześnie funkcję gitary rytmicznej, solowej, tworzy ścianę dźwięku, przechodzi w psychodeliczne barwy i jeszcze w jakieś niewiadomoco. Motoryczne i agresywne riffy wspomaga perkusyjny wymiatacz - Brian Chippendale. Takiego czadu, jaki wykonuje Lightning Bolt, nie znajdziemy u żadnych tshrashmetalowych kapel mówiących o swojej muzyce, że jest ostra. Wszystkie mogą się schować pod ciężarem takiego na przykład Dracula Mountain, albo Assassins.

Brzmienie albumu jest po prostu nowatorskie. Poza wspomnianym już basem, słyszymy bębny, jakby tego było mało - też oryginalne. Próżno tu szukać jakichkolwiek perkusyjnych przejść, słyszymy właściwie tylko bardzo wysoko strojony werbel, punktową stopę i szumiące ciągle blachy. Aż trudno uwierzyć, że tak gęstą fakturę tworzy tylko dwóch muzyków. Czasem słyszymy zniekształcony i przetworzony wokal nieśpiewający żadnej melodii, lecz wykrzykujący bliżej nieokreślone teksty. Traktowałbym to jedynie jako wzbogacenie, niknące gdzieś pośród wszechobecnej muzycznej agresji, która ma jednak ręce i nogi. Nie są to tylko odjechane, psychodeliczne improwizacje, ale każdy utwór robi wrażenie dobrze przemyślanego. W grze Gibsona, mimo wszechobecnego zgiełku, można doszukać się wielu interesujących motywów melodycznych.

Im bliżej do końca płyty, tym bas coraz bardziej przypomina gitarę elektryczną, by w końcu w finałowym Duel in the Deep przypomnieć, że był ktoś taki jak Jimi Hendrix, który jako pierwszy zaczął wykorzystywać sprzężenie zwrotne. Lżejsze momenty? Trzeba ich szukać w kawałku Longstockings i w następującym po nim, krótkim utworze tytułowym. To po prostu chwila wytchnienia, aby nie popaść w monotonię. I dobrze. Dzięki temu Wonderful Rainbow nie nudzi i z pewnością niejednokrotnie wrócę do tego albumu.

Aha - oczywiście nie jest to muzyka łatwa do słuchania i nie każdy się do niej przekona. Ci jednak, którzy przetrwają, nie zostaną zawiedzeni.

(8/10)

2 komentarze:

  1. Ciekawa ta lista, większości nie znam, czekam co napiszesz o niektórych płytach :D Amon Tobin chociażby :D

    Cin

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchając "Wonderful Rainbow" trudno nie zmieniać w myślach nazwy płyty na "Garbages for breakfast" czy inną adekwatną do pierwszych wrażeń z chorymi dźwiękami serwowanymi przez Lighting Bolt. Trudno też uwierzyć, że ten cały akustyczny harmider to sprawka tylko dwóch instrumentów. Może to dziwne, ale twórczość grupy przypomina mi trochę co agresywniejsze kawałki The Prodigy(szczególnie Dracula Mountain). Jak większość facetów jestem wzrokowcem i fakt dłuższego przyglądania się okładce płyty przed przesłuchaniem albumu odbił się mocno na wrażeniach. Co prawda jestem przyzwyczajony do takiej muzyki więc tęczy długo nie szukałem, ale ilekroć słucham "Wonderful Rainbow" mam przed oczami ciągle powiększającą się stertę złomu jak na poklatkowej animacji. Perkusja jest tu genialna i przyznać trzeba rację Lighting Bolt nie daje odpocząć :)

    OdpowiedzUsuń