czwartek, 9 września 2010

93. Guillemots – Through The Windowpane (2006)

Nareszcie!

Na miejscu 93. pojawia się zespół, który proponuje coś świeżego, oryginalnego, odpowiada moim gustom, a przy tym ma w składzie Dobry Wokal (!). Takich rzeczy jeszcze na tej liście nie było, dlatego w obliczu zadowolenia zamierzałem przez chwilę postawić ocenę wyższą niż 8. Zostańmy jednak przy ósemce i nie jarajmy się zbytnio - może będzie jeszcze na tej liście coś, co zasługuje na specjalne wyróżnienie bardziej niż debiut Guillemotsów. A o nim powiedzieć, że jest dobry, to stanowczo za mało.

Scena indie obfituje w całe mnóstwo bandów i wykonawców, którzy nie reprezentują sobą niczego, poza utrwalaniem obecnej mody i powielaniem wzorców. Właściwie nie powinno się w stosunku do tego typu zespołów używać określenia "indie", które przecież pochodzi od "independent" i oznacza muzykę niezależną. Niestety niewielu o tym wie, ja też nie miałem o tym pojęcia przez długi czas. A więc indie nie równa się: Artcic Monkeys*/Kaiser Chiefs/Kumka Olik. Indie = niezależność. I taka jest muzyka zawarta na Through the Windowpane.

Początek, pod słodziutkim tytułem Little Bear, to dość nietypowe otwarcie, gdyż jest to najspokojniejsza piosenka na płycie. Zwykle artyści serwują na początek rzecz najbardziej agresywną, aby rozłupać słuchacza na kawałki. Kolejny, Made Up Love Song #43 też nie jest bombą wodorową, choć  przenosi nas w żywsze rejony i oferuje ciekawe, falsetowe zaśpiewy tego Dobrego Wokalu. Tego Dobrego Wokalu jest tutaj dużo i to bardzo cieszy. Jest też wiele DOBRYCH aranżacji i DOBRYCH utworów. Począwszy od chwytliwej piosenki retro z nowoczesną gitarą w tle (Trains to Brazil), przez wzbogacone organami Hammonda podniosłe Redwings (w którym słychać jakieś dalekie echa Agaestis Byrjun), psychodelizujące A Samba In The Snowy Rain, po którym bezpośrednio następuje szalony utwór tytułowy (idealnie łączący dźwięki eksperymentalne, przetworzony, często wysoki wokal, staro brzmiące organy, klasyczny fortepian, instrumenty dęte, a przy tym pozostaje on chwytliwy i świetnie się go słucha), aż na patetycznym If the World Ends kończąc, gdzie mieszają się starsze inspiracje (The Moody Blues) z nowszymi (Radiohead z czasów OK Computer).

Jak widać powyżej, Guillemots miksują różne, pozornie niepasujące do siebie elementy, i o dziwo, tworzą z nich genialne piosenki. Często wykorzystują orkiestrowe smyczki i fortepian, które konfrontują z typową dla indie strukturą piosenek (może z tego powodu nasuwa mi się określenie "indie prog"). Mam wrażenie, że za co by się nie wzięli i tak zrobią coś świetnego, jak choćby Blue Would Still Be Blue, gdzie oprócz Dobrego Wokalu słyszymy tylko minimalistyczny podkład syntezatora grającego kilka zaledwie rozłożonych akordów. Wychodzi z tego rzecz prawdziwie szczera i poruszająca.

Ale to jeszcze nie wszystko! Bo oto na koniec albumu, Brytyjczycy z Guillemots zaserwowali nam danie główne - suitę Sao Paolo, która spełnia wszystkie wymogi, abym uznał ją za jeden z najlepszych utworów nowego wieku (wiecie, są takie listy utworów wszechczasów, co tam zawsze pojawiają się Stairway to Heaven, Bohemian Rhapsody i nie mam pojęcia dlaczego, Another Brick in the Wall Part II). I jak to bywa w przypadku takich utworów, nie ma co ich opisywać. Posłuchajcie. Nie pożałujecie.

(8/10)

* ja tam Arcticów lubię, żeby nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz