poniedziałek, 6 września 2010

94. Muchy – Terroromans (2007)

Po dyskotekowym romansie przychodzi czas na romans terrorystyczny. Jest to płyta-symbol polskiej muzyki alternatywnej, uwielbiana przez krytyków, jak i przez słuchaczy (zwłaszcza Trójki). Grupa niezmiennie od paru lat wymieniana jest na pierwszym miejscu w zestawieniu rocznym TerazRocka jako największa nadzieja rodzimego rocka. Terroromans to jeden z nielicznych albumów ocenionych przez portal Porcys.com na ocenę wyższą niż 8.0 (w skali do 10.0). Wreszcie Muchy to zespół, który wystąpił w te wakacje na WSZYSTKICH festiwalach, w tym na Coke'u, gdzie też miałem okazję ich usłyszeć. Jest więc wprost cudownie. Zawartości błękitnego krążka powinienem słuchać ze łzami w oczach, a w szkolnej ławce wyśpiewywać teksty o mieście ważnych spraw. To dlaczego tak nie jest?!

No bo jak oni w ogóle grają...



To naprawdę tak brzmiało. Ale dobra, może to tylko kwestia nagłośnienia i dlatego instrumenty w ogóle się ze sobą nie zgrywały. Wokalu jednak nie można pominąć (który nawet na płycie nie jest najlepszy). Nieumiejętność trafiania w dźwięki bywa na tym polu nagminnie maskowana gadaniem i krótkimi frazami melodycznymi. Przez dodatkowe niechlujstwo w wypowiadaniu głosek zaciera się także słowny przekaz. A szkoda. Wracając już do normalnego słownictwa, Wiraszko pisze teksty naprawdę dobre. Przynajmniej takie wydają się te, które udało mi się zrozumieć (choć najbardziej preferuję chyba Rekwizyty z Notorycznych debiutantów).

Przejdźmy jednak do płyty. Otóż z płytą Much jest tak samo jak z koncertem Much. Pierwsza piosenka robi dobre wrażenie, druga też (choć jest niebezpiecznie podobna do pierwszej), gdzieś dalej pojawia się znana z radia Galanteria, potem też znane z radia Miasto doznań i... No i właśnie nic. Wszystkie piosenki Much, poza tymi wymienionymi z nazwy, są takie same. I nie ważne, że tutaj bardziej liczą się teksty - co z tego, skoro przez muzyczną monotonię nie odróżniam jednego od drugiego? 

Ale hej, stop, bo na Terroromansie zdarzają się dobre piosenki! Wyścigi ze świetnym basem są naprawdę doskonałym otwieraczem na koncerty (o ile się nie mylę, w Krakowie też tym zaczęli). Chwytliwe, melodyjne, z kopem i trafnym tekstem komentującym rzeczywistość. I taka jest tematyka większości liryków Wiraszki. Chylę czoło przed grą słowną w Galanterii, jak i przed całym utworem, który od początku do końca jest genialny. W studyjnej wersji klimat budują idealnie wpasowane smyczki - coś pięknego. Już widzę, jak za dziesięć lat na ogniskach obok Whisky będzie się słyszało także ten utwór. Następna piosenka to kolejny hit zespołu: Miasto doznań wybija się ponad przeciętność z powodu wkrętowego motywu syntezatora i, jak zwykle, tekstu (Pokażę Ci, jak się spada z dachu / Wyglądasz tak nierozsądnie, to nieistotne) - prawdziwy klasyk. Kolejny utwór (Zapach wrzątku) wyróżnia się za względu na momenty agresywne, wręcz wykrzyczane przez Wiraszkę.

Ok, mamy trzy dobre piosenki idealnie umiejscowione w środku płyty (przypadek?), lecz potem długo, długo nic... Aż dochodzimy do utworu tytułowego z poruszającą puentą (Więc nowocześnie terroryzuj / romantycznie hipnotyzuj mnie) i 111 - kompozycji o zmiennym  nastroju, zabarwioną nienachalną elektroniką. Dobrze, że jest na koniec, bo jest nieco odmienna od reszty. Zwiastuje coś świeżego i ciekawego, czym może Muchy zaskoczą nas w następnych latach. Bo niestety album Terroromans jest raczej świadectwem poszukiwań, niż muzycznej dojrzałości. Oczywiście to tylko moje zdanie, wy dawajcie im nagrody. Ja bym jednak z tym poczekał.

(5/10)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz