sobota, 11 września 2010

92. Herbert – Bodily Functions (2001)

Płyty tego typu nie sposób opisywać utwór po utworze. Są długie, a ich klimat nie ulega drastycznym zmianom.Opiszę więc jedynie swoje refleksje, które pojawiły się we mnie podczas słuchania.

Jazz wymieszany z elektroniką (czy może elektronika wymieszana z jazzem) to dosyć odważne posunięcie. Bo z jazzem jest tak, że większość jego obecnych przedstawicieli, jak i słuchaczy, zatrzymało się gdzieś koło Milesa Davisa, albo i wcześniej. Rozwój tego gatunku muzyki przypomina starożytny Egipt: szybki i dynamiczny rozwój za pierwszych dynastii (rozwijanie granic gatunku, mnogość odmian, takich jak: swing, bop, free, fusion), stawianie wielkich piramid z najbardziej znaną piramidą Cheopsa na czele (nagrywanie wielkich albumów z najbardziej znanym Kind of Blue na czele), a potem wielowiekowa stagnacja, niechęć do reform (a potem wiele lat bez zmian, wszelkie próby wprowadzenia nowych elementów są tłamszone przez konserwatywne środowiska jazzowe). Herbert wiedząc o tym, mimo wszystko postąpił ten krok do przodu. Nie wiem jak ta płyta została odebrana przez słuchaczy jazzu, przypuszczam, że w ogóle o niej nie wiedzieli. Większe poparcie na pewno wyrazili słuchacze elektroniki, którzy entuzjam dla świeżości mają wypisany niemalże na czole.

Z takimi nowatorskimi połączeniami jest tak, że albo porywają, albo nie da się ich słuchać, albo połączone elementy nie współgrają ze sobą, a jedynie występują obok siebie. W przypadku Herberta zaistniała moim zdaniem ta trzecia opcja. Artysta jakby nie jest zdecydowany, w którym kierunku podążyć. Utwory stricte elektroniczne (Foreign Bodies, Leave Me Now, You Saw It All) występują obok typowo jazzowych (I Know, The Last Beat, On Reflection, About This Time Each Day). Elektronika dominuje w pierwszej części płyty, zaś w drugiej znajdziemy więcej jazzu. Czasem jednak te dwa światy naprawdę wchodzą w komitywę. Najciekawiej ta współpraca tradycji z nowoczesnością objawia się bodaj w It's Only i Suddenly, w których słyszymy wygenerowany komputerowo rytm i elektroniczną przestrzeń, a do tego klasyczne instrumentarium, takie jak pianino, czy trąbka. Na uwagę zasługuje także wieńczący album The Audience, trochę bardziej energiczny od pozostałej, raczej łagodnej części płyty.

Bodily Functions nie jest na pewno arcydziełem, lecz ukazuje ciekawy kierunek, w którym może pójść muzyka. Możliwe, że to dzieło stanie się inspiracją dla rzeszy wykonawców, którzy stworzą nowatorski nurt i odświeżą skostniałą strukturę jazzu, czy niekiedy zamkniętych w elektronicznej celi komputerowców. Ze względu na pomysłowość, płyta ma duży plus. Jeśli jednak patrzeć tylko na zawartość muzyczną, jest to rzecz za długa i nie zaszkodziłoby jej wyrzucenie kilku kawałków. Przebrnąć przez całość jest trudno, choć tragedii nie ma. Wyciągam więc średnią ocen i mamy punkciki tam, w dole. 

(6/10)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz