niedziela, 12 września 2010

91. M83 – Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts (2003)

To będzie krótka recenzja. Muzyki nie ma co opisywać. Czasami jest tak, że żadne określenie nie może jej objąć. Wymyka się ona wszelkim określeniom, jest ponad pojęciami. Tylko położyć się na trawie i patrzeć w nieprzenikniony nieboskłon. I tyle. Więcej nie trzeba.

Prawdziwa muzyka.

Niewiele jest prawdziwej muzyki. Jest cały ogrom dobrej muzyki, ale mało jest tej wypływającej z duszy, tej która nie jest jedynie czymś ulotnym, lecz stoi jakby pomnik, jakby monument. Jest czymś, dokąd chcemy wracać, jakbyśmy zostawili tam coś cennego. Jakbyśmy mieli spotkać naszego przyjaciela, takiego, który nigdy nas nie zawiódł, który pocieszał nas, gdy tego potrzebowaliśmy. Takiego, z którym spotkania były czymś niezwykłym, nierealnym. Lecz właśnie wtedy dotykaliśmy piękna tego świata i ta nierealność okazywała się właśnie jedyną prawdą!

Rozejrzyj się wokół. We wszystkim jest piękno. We wszystkim. Nie tylko na łonie natury, ale nawet w brudzie miasta, w dymie z kominów, w tłocznym targu, w ulicznych korkach, w bezdusznych urządzeniach. Właśnie na takich grają Francuzi z M83. Prowadzą nas w podróż po pięknie. Choć ich muzyka nie ma słów, to niesie w sobie głęboką treść. Prawdziwą, niedopowiedzianą.

Gdy z tłocznej ulicy wchodzisz przez bramę do świątyni, czujesz nieprzeniknioną tajemnicę, która się w niej kryje. Czujesz, że zostawiłeś za sobą to co nieistotne, co było tylko prochem, a w ciszy spoglądasz na prawdziwą istotę swojego bytu. Stajesz się prawdziwy i patrzysz sobie w oczy. I pojmujesz, że Ty także zostałeś stworzony pięknym.



Miałem dać asekuracyjnie 9. Nie ważne. Życie obecne jest zbyt niepewne, aby bać się postawić jakąś tam ocenę.

(10/10)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz