sobota, 25 września 2010

89. Something Like Elvis – Cigarette Smoke Phantom (2002)

Ocena: 0.7

Przerwa w pisaniu została spowodowana typowym przeziębieniem, nad którym nie ma się co specjalnie roztkliwiać. Napisałbym tę recenzję dużo wcześniej, gdybym mógł spokojnie usiąść i zagłębić w te dźwięki. Próbowałem, przebrnąłem przez cztery kawałki, lecz dalej nie zdołałem i postanowiłem odpocząć przy trzypłytowej reedycji Kid A, która od niedawna gości w moim zbiorze płyt. Myślałem, że to kwestia choroby. Jednak w ostatnich dniach też nie mogłem się zabrać za "tego Elvisa", ponieważ zdecydowałem się wesprzeć polską muzykę zakupując Grandę. Kto słyszał, ten wie, jak trudno oderwać się od tego materiału. Zorientowałem się jednak, że "ten Elvis" to także polska muzyka, mimo angielskich tytułów. Nigdy nie rozumiem polskich zespołów, które śpiewają po angielsku, chyba że robią karierę za granicą. Potem się dopiero okazało, że właśnie tak było z Something Like Elvis - zrobili karierę za granicą, pozostając w rodzimym kraju zupełnie nieznani.
   Zacznę od tego, że nie rozumiem wszystkich ochów i achów nad Cigarette Smoke Phantom. Zwyczajny, alternatywny zespół, który dodaje czasem akordeon do swojej muzyki. Że niby przebłysk talentu? Znaczy talent panowie z Szubina z pewnością mają, ale czy naprawdę grają coś odkrywczego? Na płycie zdarzają się momenty naprawdę dobre, takie jak psychodeliczny Mastershot, nostalgiczny Someday, Somewhere... albo Electric Eye z ciekawą perkusją, lecz giną one w monotonnym klimacie całego albumu. Jak na polskie warunki na uwagę zasługuje okładka, a także, oddajmy im to, oryginalność. No bo kto używa akordeonu w rockowym składzie? Ale to tyle dobrych rzeczy. Po prostu nie znajduję w tej muzyce nic ciekawego, słuchając jej można usnąć, mimo że nie jest przesadnie łagodna. Motywy, choć mają być chyba melodyjne, wcale nie są porywające. Niewiele tu wokalu, ale to dobrze, bo wokalista brzmi jak naćpany Bono. Kawałki są długie, lecz zbyt wielu zmian w nich nie doświadczymy. Muzycy stawiają raczej na budowanie "filmowego nastroju". Może to jest właściwa drogi ich rozwoju, a ich muzyka zabrzmi lepiej w połączeniu z filmem?
   W opozycji do Porcys, który dał Cigarette Smoke Phantom chwalebne 7.0, a miesza z błotem wszystkie moje ulubione albumy, daję tu ocenę w skali Porcys. A i recenzja jest w stylu Porcys, tylko że nie ma wulgaryzmów. Celem zaś tej recenzji jest zniechęcenie do słuchania płyty, a zatem osiagnąłem to, co jest podstawowym celem portalu Porcys, więc Porcys powienien być ze mnie dumny.

2 komentarze:

  1. Za dużo Porcysa w Porcysie, ale i tak mam zamiar przesłuchać tę płytę. W końcu Something Like Elvis grać będzie w październiku we Wrocławiu i mam zamiar się wybrać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I ogólnie teraz wiem, że powinieneś się wybrać na ich koncert, jak będziesz miał okazję, bo muzyka z albumów to zupełnie nie to samo, co wykonania na żywo. Muzyka filmowa, acz pełna pasji i energii. ;)

    OdpowiedzUsuń